po 3 dniach wypoczynku na stacji benzynowej, nasz tirowiec dostal namiary na zaladunek i zabieralismy sie w dalsza podroz. Podczas tych trzech dni probowalem zarobic dodatkowe ojro tak na wszelki wypadek. Magda umalowala mnie farbami i stanalem przed wejsciowymi drzwiami do sklepu z 3 pileczkami. Zonglujac tak ok. pol godziny juz sie wkurzylem i odlozylem to bo niestety nikt nie docenil mojej pracy.. ciekawostka bylo multum polnocno-afrykanskich rodzin, ktore jezdzily w grupach po kilka samochodow, na dachach ktorych miescili przedziwne rzeczy, od zwyklych przedmiotow ktore nie zmiescily sie w bagaznikach, do wersalek, szaf i tym podobnych =P Jadac do Mancofaru na zaladunek, bylem odpowiedzialny za kilka rzeczy... robilem za GPS-a poniewaz kilka dni wczesniej ukradziono naszemu kierowcy laptopa, wiec nie mial mapy elektronicznej i poslugiwal sie mapa papierową co przysparzalo mu problemow, po drugie - tlumacz, udalo mi sie jednak dogadac pomimo mojej malej znajomosci hiszpanskiego, po trzecie trzeba bylo lekko pomagac przy zaladunku wiec robola ze mnie zrobili, a po czwarte robilismy sobie na wzajem posilki, czasami razem wiec taka praca wspolna na rzecz grupy. Dojechalismy, zaladowalismy a wieczor spedzilismy na parkingu przy hotelu z basenem :) wiec przyjemna kapiel wieczorowa pora takze zaliczylismy.. miło, a przed snem mala impreza w gronie szanownych panow tirowcow z polski, ogolnie na plus!